wtorek, 5 lutego 2008

Tajlandia - riki tiki tropiki

Pobyt w Tajlandii zaczelismy w stolicy (Bangkok). Trzeba przyznac, ze jest to miasto rozrywkowe i rozlegle (kilkanascie milionow mieszkancow). Po ulicach pedzi tysiace pickupow, kolorowych taksowek i trzykolowych tuk-tukow (motorikszy).

Zamieszkalismy na Khao San Road - najbardziej gwarnej i turystycznej ulicy miasta. W dzien przelewa sie nia rzeka turystow z calego swiata; kupic tu mozna wszystko, poczawszy od drewnianych zab, przez koszulki z podobiznami tunczykow, spiacych pum, Jimich Hendrixow, Jezusow i in., po prawa jazdy, legitymacje czy karty kredytowe. Wieczorem do kolorowego tlumu dolaczaja miejscowe pienkosci, ktore czasami okazuja sie nie byc do konca kobietami (tutaj rada: jesli piekna Tajka ma glos Twojego sasiada, dlonie wieksze niz Ty, proponuje Ci seks po 8 sekundach rozmowy, mozesz byc pewny, ze trafiles na Lady Boya). Tak wiec, potencjalny Wizytatorze Bangkoku miej sie na bacznosci - licho nie spi. Na szczescie istnieja inne rozrywki. Do jednej z naszych ulubionych nalezalo przesiadywanie na krawezniku Khao San i przygladanie sie tlumowi dziwolagow (ludzi hamakow, zabobabom z gor, sprzedawcow gigantycznych zapalniczek itp.).

Jednego wieczoru, kiedy nie mielismy ochoty ogladac kobiet strzelajacych pileczkami ping-pongowymi (bez uzycia rak - Ping Pong Show), kupowac kolejnej drewnianej zaby ani jechac nigdzie motoriksza (Tuk-Tuk), postanowilismy zakomunikowac o tym bangkockiemu polswiatku kupieckiemu, tworzac na kartkach stosowne apele ("NO FROGS", "NO TUK-TUK", "NO PING PONG SHOW"). W ten sposob sami stalismy sie uliczna atrakcja, pozujac do dziesiatek zdjec i kilku filmow. Z naszymi nowymi fanami dzielilismy sie wrazeniami z podrozy.
W przerwach miedzy imprezami przemierzalismy rozgrzane ulice tajskiej stolicy, zwidzajac swiatynie i smakujac lokalnej kuchni.

Po dwoch burzliwych (a wcale nie padalo!) dniach w sercu Tajlandii zapragnelismy kilku dni spokoju, wiec wybralismy sie na jedna z tropikalnych wysp. Wybralismy najmniej komercyjna - Ko Pha Ngan. Do promu kursujacego na wyspe dotarlismy pociagiem sypialnym. Podczas rejsu czas umilalismy sobie kapiela sloneczna. Dla dziewczyn tropikalne slonce okazalo sie zbyt tropikalne - po dwoch godzinach wygladaly jak dziwolagi ze Startreka.

Na wyspie zamieszkalismy w bungalowach polozonych na zlozej plazy, na brzegu turkusowego oceanu, wsrod kokosowych palm. Ko Pha Ngan ma 168 km2. Teren jest bardzo urozmaicony: wzrod wzgorz i klifow porosnietych bujna roslinnoscia kryja sie rajskie plaze. Woda w morzu, jak na styczen, jest dosyc ciepla od 25 do 30C.

Drugiego dnia pobytu rozpoczelismy penetracje (wyspy). W tym celu wypozyczylismy skutery ladowe (Madzi "Pierwszy Raz" na jednosladzie z silnikiem - gratulujemy!!!). Na naszych mechanicznych rumakach przemierzylismy wyspe wzdluz i wszerz, a nawet w poprzek, docierajac do najciekawszych plaz. Aby dotrzec do najpiekniejszej z nich musielismy pozostawic nasze motorbajki i przemierzyc dzungle. Tradycyjnie nieprzygotowani (w japonkach i bez wody) zaglebilismy sie w dzikie ostepy dzungli. Po godzinie wsrod lian, wielkich paproci, palm, kiedy myslelismy, ze cel jest w zasiegu reki, spotkalismy trojke turystow. Po krotkiej rozmowie okazalo sie, ze ida juz dwie godziny z plazy do ktorej zmierzalismy. Zalamani wizja dalszej drogi do przebycia zaproponowalismy im, aby wzieli kluczyki do naszych motorbajkow, a my po dotarciu do plazy zapakujemy sie do ich jeepa. Po morderczej przeprawie Butelkowym Szlakiem wkoncu dotarlismy do "Butelkowej Plazy", gdzie spedzilismy kilka niezapomnianych godzin oddajac sie kapielom w dwumetrowych falach (z ciekawostek: doszlo do zobaczenia rozowej meduzy o srednicy duzej pizzy - 50cm). Kiedy zaczelo sie sciemniac wpakowalismy sie do samochodu terenowego marki Suzuki i wraz z kolega Grekiem wydostalismy sie z dziczy. Droga nie nalezala do najlatwiejszych (byla jedna z najtrudniejszych).
Na wypie spedzilismy jeszcze jeden leniwy dzien nurkujac z maska i rurka i podziwiajac oceanicze dno.

Kolejnym celem podrozy byla Malezja, do ktorej postanowilismy dostac sie okazja, czyli tzw. autostopem (z ang. Hitchhiking, z taj. rotbo). Instytucja autostopu w Tajlandii funkcjonuje wysmienicie; w zasadzie to najlepiej z krajow, ktore dotychczas odwiedzilismy. Autostopowaniu w Tajlandii sprzyja ogromna ilosc pikapow, ktorych odkryta paka nadaje sie wrecz idealnie do podrozowania. Na noc zaprosil nas tajski wykladowca akademicki, ktory odstapil nam swoj pokoj i lozko oraz ugoscil nas jak najblizsza rodzine. Nastepnego ranka wywiozl nas za pomoca sasiada na wylotowke, skad bez najmniejszego problemu dotarlismy do granicy malezyjskiej.
Tajlandie opuscilismy z zalem... Tamtejsze dziewczyny naleza do najpiekniejszych na swiecie, ludzie sa usmiechnieci i otwarci, jedzenie wysmienite, plaze najbardziej rajskie, a autostop prostszy niz mozna sobie wyobrazic.

1 komentarz:

Hania pisze...

jaaaa... ale Wam zazdroszcze.. dzikie plaze, slonko, opalenizna :D bomba!! A u nas deszcz i ogolnie szaro i niemrawo ;] Pozdrowienia