sobota, 23 lutego 2008

Indie - a teraz cos z zupelnie innej beczki

Po 7 tygodniach spedzonych w Azji Poludniowo-Wschodniej udalismy sie samolotem linii Tiger Airlines do Indii. Samolot nie zostal zaatakkowany przez terrorystow, a dzieki niesamowitym umiejetnosciom pilota wyladowalismy szczesliwie. Pierwszy kontakt z indyjska ziemia mial miejsce w Cochin, w stanie Kerala, czyli w poludniowej czesci tego ogromnego kraju.
W Indiach zakochalismy sie od pierwszego wejrzenia. Roznorodnosc kolorow, zapachow i dzwiekow przyprawia o zawrot glowy. Miejscowi sa przywiazani do wlasnej kultury i nie ulegaja zachodnim wzrocom. Kobiety nosza kolorowe sari, a mezczyzni przepasaja sie tradycyjnymi longhi, dzieki czemu ich pindolki sa radosne, bo nie skrepowane zbedna w tym klimacie bielizna (co sprawdzilismy na czlonkach grupy). Hindusi dosc nietypowo przytakuja, zamiast poruszac w
gore i dol, kiwaja glowa niczym pieski-zabawki z tylnej polki Duzego Fiata. Miejscowa ludznosc bardzo chetnie pozuje do zdjec, a ich orientalna uroda sprawia, ze palec sam siega spustu migawki. A propos palca... hindusi w nietypowy sposob pozbywaja sie resztek kalowych z pomiedzy posladkow po defekacji. Do czynnosci tej przeznaczona jest lewa reka, papier toaletowy jest luksusem uzywanym glownie przez bialasow. W Indiach jada sie rekoma, a przede wszystkim prawa z nich, ktora to nie sluzy do wyzej opisanych czynnosci. Niestety kucharze pracuja oburacz. Po ulicach poruszaja sie pojazdy, z ktorych 90% niedopuszoczonoby do ruchu kolowego w Europie (np. trojkolowe ciezarowki i taksowki, furmanki ciagniete przez bawoly rogate, autobusy bez drzwi i okien itp.). Gdybysmy napisali, ze w ruchu drogowym panuje niemiecki ornung to minelibysmy sie z prawda o kilka kilometrow, popelnilibysmy grzech, a w efekcie smazylibysmy sie w ogniu piekielnym.
Indie sa kolejnym krajem, w ktorym odkrywanie kulinarnych szpecyfikow stanowi jedno z przyjemniejszych doznan. Czesto dochodzi do swoistych ekstaz smakowych. Strawa jest tania i zazwyczaj serwowana na lisciach bananowca. Dominuja potrawy wegetarnianskie, skladajace sie z roznego rodzaju nalesnikow lub ryzu i warzywnych sosow.
Cochin jak na Indie jest miastem bardzo spokojnym i przyjaznym dla turystow, dlatego tez po opuszczeniu sterylnego Singapuru nie doznalismy wiekszego szoku (mniejszy szok byl). W miescie podziwialismy pozostalosci portugalskiej i holenderskiej bytnosci, przygladalismy sie pracy rybakow, a takze zostalismy zaproszeni na szkolne przedstawienie z okazji dnia rodzica (pozdrowienia dla: Irenki i Piotrka, Tereski i Mareczka, Helenki i Andrzejka, Lili vel. Tereski, Hanki i Zdziska, Baski i Jozka). Jednego z wieczorow zostalismy zaproszeni przez autochtonow na uczte grillowa. Miron pojechal do rzeznika, swym bystrym harcerskim okiem wypatrzyl dwa kurczaki, ktore nie spodziewaly sie ze spotkaja sie z nami na grillu. Wieczor mijal na pogawedkach z "Indianami". Okazalo sie, ze jeden z nich pracowal z Polakiem - zgadnijcie jakiego slowa sie nauczyl:
a) kwiatek
b) gwiazdka
c) kurwa
Prawidlowe odpowiedzi nadsylajcie na kartkach pocztowych na adres hotelu, w ktorym aktualnie sie znajdujemy.

Ogrodowy grill zamienilismy na odbywajaca sie za plotem uliczna parade. Parada jak parada - kilkudziesieciu grajacych i tanczacych w transie bebniarzy, krecace sie stukolorowe grzybo-drzewo-parasolki, udekorowane slonie, fujarkowe orkiestry i kolesie w maskach i w czyms okraglym, na ksztalt czegos co trudno nazwac. Przez chwile poczulismy sie jak w Rio.
Kilka dni pozniej w polozonej ok. 100km na poludnie Varkali zamieszkalismy na dachu hotelu. Nasze pokoje zbudowane byly z babmusow i moskitier. Miasteczko to przyciaga turystow niepowtarzalnymi plazami wzdluz ktorych ciagna sie skaliste klify. Dla nas najwieksza atrakcja byla kapiel w kilkumetrowych falach. W wodzie poznalismy Dawida i Ale - polakow z Trojmiasta, podrozujacych po indiach motorem (przejechali juz 6000km).
Po wygrzaniu i wymoczeniu tylkow na plazy pojechalismy do Kannliyakumari, czyli miejscowosci polozonej na samym poludniu Indii. Oprocz wyjatkowej lokalizacji, orientalnej zabudowy, Swiatyni na wyspie, wielkiej statule jakiegos waznego typa, nielada atrakcja okazala sie wizyta w malym zakladzie fryzjerskim. Mistrz nozyczek nadal nowy ksztalt facjatom Baszana i Pietrzyka, a jego atletyczny kolega wymasowal reszcie ekipy lepetyny. Sebaka dal zaczesac sie na "indian style" i wygladal jak amant z bollywodzkiego filmu.
Z nowym imagem udalismy sie na polnoc do Madurai. Glowna atrakcja tego milionowego miasta jest swiatynia Sri Meenakshi, jedna z najwspanialszych w calych Indiach. Wizyta w swiatyni pozostawila po sobie niezapomniane wrazenia. Do kompleksu wchodzi sie przez jedna z 4 kilkudziesieciumetrowych wiez-bram. Wewnatrz panowal tajemniczy polmrok, unosila sie won kadzidel, a pomiedzy wiekowymi kolumnami przemieszczali sie hinduscy pielgrzymi. Swiatynia na codzien tetni zyciem, a niektore jej czesci sa dostepne tylko dla wyznawcow hindi. W pewnym miejscu stal zywy slon i blogoslawil traba pielgrzymow.
Jako, ze 21 lutego przypadaja Mironowe urodziny postanowilismy zmalesc odpowiednie miejsce na celebracje tej uroczystosci. Wybralismy Theni - miasto ktorego nie ma na zadnej z naszych map. Jesli do Theni docieraja turysci to tylko przypadkiem. Miejscowi dziwili sie po co sie tu zatrzymujemy, a niektorzy nasze pojawienie uznali za blogoslawienstwo. Impreza nie odbiegla od standardu - whisky, rum, cola. Z ciekawostek nocna przejazdka wozem
zaprzezonym w dlugorogiego bawola.
Nastepnego ranka nie bylo teleranka, ale za to byl kac, wiec pojechalismy do Munnar. Droga byla bardzo malownicza, najpierw nasz rozklekotany autobus wdarl sie na przelecz polozona na kilku tysiacach m n.p.m. (ok 2). Po czym kluczac wsrod herbacianych plantacji dojechalismy do celu. Widoki wokol Munnar zatykaja przyslowiowy dech w cyckach. Wzgorza porosniete herbacianymi krzewami kojarza sie:
  • Pietrzykowi - po prostu z plantacjami herbaty
  • Sebace - z chinskim podnozem Himalajow
  • Mironowi - z wyschnietym jeziorem slonym takim pomalowanym na zielono
  • Pinii - z Bonsai
  • Magdzie - z krzakami na Grotha Roweckiego 13 pierwsza klatka w ogrodku po lewej stronie
  • Baszanowi - z polkulami mozgowymi
W trakcie trampingu po Indiach odbylismy jeden dzien trekkingu po herbacianych wzgorzach. Klimat w Munnar jest odmienny od tego, do ktorego zdazylismy sie przyzwyczaic - jest troche chlodniej +25 w dzien +12 w nocy. Na szczescie jutro wracamy w cieplejsze rejony.

Darz Bor




z wizyta u fryzjera




autobus

7 komentarzy:

Unknown pisze...

Happi Berzdej Miron!!! no i co ze spoznieone;-) hehe

klapencjo pisze...

namaste.
100 lat Mirek !
i pozdrunie dla reszty pajaców ;]

klapencjo pisze...

usmiech sebaki u fryzjera ?
bezcenny. ;>

klapencjo pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Unknown pisze...

Sebaka Ty cwaniaku!!! Twoj ewentualny sponsor potrzebuje nr konta, by wplacic Ci ewentualne drobne na waciki;-P;-)))!
wiec rozumisz, Lew Rywin czeka na Twoj nr konta;-)
pozdro 652!!
Wasza Jadzka

bambuszak pisze...

Ej ... nie no ja bym sie wybrala do indyjskiego fryzjera ... i dala sie ostrzyc z mojego nowego nabytku pod tytulem Denga :P Bo wiecie ... robie teraz za bron biologiczna :D

Ale nie ma to jak dwa tygodnie w "Tropiku" .. ;)

pozdro cwaniaki

Marcin !!! 100 lat kurcze ;]

JxJx pisze...

joł mistrzowie! co z wami? dlaczemu ostatnie "wywody" z marca? tak bez slowa przerwane? mamy polowe czerwca a z wami co? wrociliscie juz czy nie? napiszcie cos bo czlowiek ciekawy dalszego rozwoju spraw! pozdrowionka i trzymam kciuki.