piątek, 21 listopada 2008

Pakistan pustynna burza (nie śnieżna)

Minęło 215 dni i nocy odkąd nasze zwinne palce zetknęły się po raz ostatni z klawiaturami, aby wprowadzić was w niesamowity świat przygód następców Indiany Jonesa. Nie było nas przy komputerach, gdyż byliśmy w innych miejscach. Z naszego punktu widzenia nie jesteśmy już w Azji, ale kontynent ten pozostał w naszych sercach.

Kolejna wizyta, w Rawalpindi/Islamabadzie, upłynęła pod znakiem załatwienia spraw urzędowych (przedłużenie wizy pakistańskiej). W związku z tym, że biurokracja pakistańska przypomina tą polską z lat naszego dzieciństwa i wbicie jednej pieczątki zajmuje miejscowym urzędnikom tydzień, postanowiliśmy opuścić nielubianą stolice i udać się na południe w tereny pustynne.
Na kolejowym szlaku, czas leciał jak to w pociągu, recytowaliśmy wiersze, malowaliśmy obrazy, śpiewaliśmy bogobojne pieśni, trzymając się za ręce prowadziliśmy naukowe dysputy, aż nasze światłe umysły odpłynęły powoli w otchłań sennych marzeń. Nasze kolejowe katharsis nie doprowadziło nas niestety do nirwany, lecz do Bahawalpur, gdzie wysiedliśmy.
Był piękny marcowy ranek. Zaspani mieszkańcy przechadzali się pomiędzy stoiskami z aromatycznymi owocami, osiołki leniwie przeżuwały karmę dla osiołków, a słońce waliło jak ja pierdole.
Po krótkiej aczkolwiek męczącej penetracji miasta postanowiliśmy dalszą podróż ku pustyni odłożyć na później. Pobyt w miejscowości nie odznaczyłby się niczym szczególnym, gdyby nie to, że przeżyliśmy tam chwile umiarkowanej grozy... Natkneliśmy sie na burze piaskową, która dopadła nas całkiem nieoczekiwanie. W naszych oczach i innych zakątkach ciała gromadził się kurz, pył i piasek prosto z pustyni. TAK, TAK!!!! Dobrze myślicie - ona dotarła do nas pierwsza! ukazując swą potęge i piaskową moc! Szczęście w nieszczęściu, że hotelowe łazienki wyposażone były w zbawienny NATRYSK! Poza przygodą burzową objadaliśmy się tradycyjnie mandarynkami, podziwialiśmy stada biegających po ulicach osłów, natomiast noc poświeciliśmy na hazardowe gry karciane, gdzie stawką były cytrusy. Z Bahawalpur koleją szynową podążyliśmy do Ahmadpur (miasteczko jakich wiele w Pakistanie, lecz turystów niewielu). Mieszkańcy byli nieco zaskoczeni naszą obecnością. Gdziekolwiek sie ruszaliśmy zawsze towarzyszyła nam grupka ok 20stu osób, która nie odpuszczała nas na krok. Jeden z naszych nowych przyjaciół zaprowadził nas do kafejki internetowej. Nie była to zwykła kafejka. Były tam trudności z dostępem do internetu, w pomieszczeniu grała głośna muzyka, a w ciasnych kabinach pakistańska młodzież z zaciekawieniem oglądała filmy o dość wyraźnym zabarwieniu pornograficznym. Na ekranach komputerów ku naszemu zaskoczeniu pojawiła się pewna niemiecka produkcja, gdzie u boku aktorów rolę odgrywały osły i psy. Było to kino dla naprawdę wąskiego grona publiczności. Oburzeni czym prędzej po godzinie opuściliśmy lokal. Dnia następnego wyruszyliśmy niewielkim pick-upem wraz kilkudziesięcioma osobami i ogromną beczką benzyny w stronę pustyni właściwej.Dojechaliśmy do niewielkiego Derawar, osady położonej wokół zabytkowego fortu. Mieliśmy ogromne szczęście ponieważ trafiliśmy na doroczny festiwal. Należy podkreślić fakt, że w tym miejscu przez resztę roku absolutnie nic się nie dzieje. Naszym przewodnikiem był spotkany przypadkowo fotograf Bilal (jak się później okazało jeden z organizatorów imprezy). Wszystko zaczęło sie od wyścigów wielbłądów, ustawiliśmy się wraz z tłumem gapiów na mecie wyścigu. Wielkie toczące piane z pyska dromadery oraz ich właściciele - bohaterscy jeźdźcy zrobili na nas niesamowite wrażenie. Zwycięzcą był wielbłąd o imieniu جمهوری اسلامی ايران z jeźdźcem العراق synem bohatera licznych legend pana الإمارات العربيّة المتّحدة . Kolejną atrakcją był pokaz tańca wielbłądziego. Kiedy nastała ciemność rozpoczęła się część muzyczna festiwalu. Na scenie pojawiali sie kolejni artyści, widownia liczyła kilka tysięcy osób. Jako goście z dalekiej Polski traktowani byliśmy honorowo, posadzona nas w loży honorowej wraz z vipami. Wielokrotnie byliśmy pozdrawiani ze sceny, a następnie po długiej namowie zatańczyliśmy przed tłumem wiwatującym na naszą cześć. Noc spędziliśmy obok tradycyjnej glinianej chatki, na łóżkach pod gwiazdami, planetami, kometami i innymi ciałami gastralnymi. Pogoda jak to na pustyni +50 stopni w cieniu, dość ciepło znaczy się...wilgotność raczej niska - wysychały nam oczy oraz wszystkie płyny ustrojowe. Było tak sucho, że gdy w ramach eksperymentu wylaliśmy na pustynie litr wody to następnego dnia nie było już po niej śladu (zupełnie jakby wyschła albo gdzieś wsiąkła!). Rankiem przewodnik Bilal zaprowadził nas na start wyścigu pojazdów zwanych motocyklami. Udzieliliśmy kolejnego wywiadu w TV, po czym terenową Toyotą przejechaliśmy się podziwiając okolice. To była nasza ostatnia pustynna aktywność. Pełni wrażeń i piasku wróciliśmy do Ahmadpur.

Wieczorem nadeszła wiekopomna chwila. Nie pisaliśmy o tym wcześniej - jeszcze w zimnych górach Karakorum doszło do najwżniejszego losowania podczas naszej wyprawy. Gra w marynarza wyłoniła dwóch śmiałków (M.Mucha ze wzgl. na odmienną budowę narządów płciowych nie brała udziału w losowaniu), którzy mieli ekstra misje do wykonania, nawiasem mówiąc chodziło o odebranie wizy irańskiej w "uroczym" Islamabadzie. Nieszczęście dopisało Baszanowi i Mironowi. Planowo chłopcy sprawę mieli załatwić w ciągu dwóch może trzech dni. Stało się jednak inaczej "akcja wiza" trwała ponad tydzień. Dla Baszana i Mirka nie były to najciekawsze dni wyprawy. Reszta grupy w postaci Mucha, Pietrzyk, Sebaka czas spędziła w nieco ciekawszych okolicznościach. O losach obu grup w stanie rozłąki napiszemy w osobnych postach.

4 komentarze:

Unknown pisze...

pffff! tyle tekstu?!?!? i ja mam to niby czytać?!?!? :)
sie mi nie chce sie :)
w pracy przceczytam!

Natalia Dziekan pisze...

a ja przeczytałam :) i czekam na ciąg dalszy :D :) Rewelacja
;d Pozdrawiam serdecznie!

Unknown pisze...

KLejowe katharsis, czy KOLejowe???
Może Klejowo-kolejowe??:)

azja2008 pisze...

hehe KOlejowe - kleju nie wąchaliśmy. Dzięki za czujność - błąd poprawiony ;)