piątek, 21 listopada 2008

Czas rozłąki, pustynia, pola, łąki...

Rozłąka była dla nas niezmiernie bolesna! No moze nie przesadzajmy, wcale nie była bolesna. Troche nas może mdliło ale to pewnie z powodu głodu. Mucha, Pie3k i Sebaka ruszyli ku przygodzie a dokładniej ku stolicy Karachi. Miruś z Baszanem nie ruszyli się nigdzie gdyż uciekł im pociąg, który jak wtedy myśleliśmy uciekł Musze, Pie3kowi i Sebace. Fakt może to dziwne, ale wyobraźcie sobie jak my byliśmy zdziwieni gdy się okazało, że pociąg, który uciekł Musze, Pie3kowi i Sebace nagle przyjechał! Natomiast ten Mirona i Baszana, mający przyjechać za godzine nagle uciekł!

Jako, że podzieliliśmy sie na dwie grupy, zadna ekipa nie miała wpływu na losy tej drugiej. Zatem relacja z tego okresu będzie podwójna, nie wiemy jak Wam to prościej wytłumaczyć ale będą dwie relacje a nie jedna. Jedna była wcześniej gdy byliśmy razem, po rozłące powstały dwie relacje w tym samym czasie. Po spotkaniu i utworzeniu spowrotem jednej ekipy relacja znów przybrała charakter pojedynczej relacji ekipy w komplecie. Jeśli ktoś nie zrozumiał prosimy przeczytać powyższe jeszcze raz a na pewno wszystko się wyjaśni.

Relacja Muchy, Pie3ka i Sebaki

Kilkunastogodzinną podróż do Karachi zakończyliśmy w stolicy. Już po kilku krótszych chwilach zorientowaliśmy się, że nie będzie lekko! Plecaki były już wypchane po brzegi a zakupowe apetyty rosły w miarę szwędania się po bazarach. Pierwsze kroki w Karachi skierowaliśmy do dzielnicy, na której miało się znajdować wiele tanich hoteli. Tak też było, hotel przy hotelu a obok jeszcze jeden i tak do końca świata, ulicy bardziej. Żaden z nich nie spełniał jednak naszych wymagań. Wymagaliśmy aby przyjęto nas na jedną tzw. dobę hotelową. Ku naszemu zdziwieniu okazało się to niemożliwe. Ani jeden z hoteli nie chlubił się pozwoleniem na przyjmowanie cudzoziemców. A że pakistańczykami nie jesteśmy to cudzoziemcami tak. Polecono nam kilka innych hoteli, w których jak zapewniano na pewno nas przyjmą. Były to hotele o dzwięcznych nazwach: Mariott, Sheraton, Pearl Continental, Beach Luxury. Bez chwili wahania zrezygnowaliśmy z dobrych rad miejscowych wujów dobra rada.

Aby przetrwać udaliśmy się do kafejki internetowej w celu uruchomienia strony www. Była to strona organizacji Hospitality Club. Już po kilku telefonach odnaleźliśmy dobroczyńcę, ktory zaoferował nam pokój w swoim domu. Z oferty skorzystaliśmy, tym bardziej, że o nią prosiliśmy. Miły Pan pakistańczyk pokazał nam najważniejszą atrakcję miasta. Celowo piszemy atrakcję gdyż atrakcje jako atrakcja w liczbie mnogiej w Karachi nie występują. Była to czarna plaża w nocy! Czy była czarna z powodu nocy czy z powodu koloru materiału budującego plaże tzw. piasku nie dowiedzieliśmy się. Dane nam było podziwiać ją jedynie w nocy.

Karachi nie miało nam nic do zaoferowania zatem postanowiliśmy zostać tam jeszcze jeden dzień aby to zweryfikować. Wybraliśmy się na oddaloną o kilkadziesiąt km plażę. Tak! Nie była to jednak ta sama cudna czarna plaża, którą podziwialiśmy w Karachi. Owa okazała się kamienną! Stwierdziliśmy jednomyślnie, ze pozostanie tam na noc nie odbije się dobrze na naszych plecach. Choć teraz, po dłuższym zastanowieniu dotarło do nas, że do solidnego odbicia mogło by dojść (żart!).

Sprawa wyglądała tak, iż Pan z Hospitality Club, który nas gościł ostatniej nocy miał dziecko, małe dziecko z żoną swą miał. Dzieci bardzo kochamy dobrze o tym wiecie. Nie chcąc narażać dzieciny na niepotrzebne hałasy, waśnie, spory zaczeliśmy szukać innego dobroczyńcy. Znaleźliśmy go bez trudu. Okazał sie pilotem z całkiem przytulnym domkiem. Nie mieliśmy okazji dłużej z nim pogawędzić, gdyż rano miał lot do Dubaju a nie wiedzieć czemu chciał się przedtem wyspać. Korzystając z okazji, że nasz host posiadał samochód, zaproponował nam, że podwiezie nas na trasę wylotową z miasta w kierunku na północ. Zamierzaliśmy dotrzeć autostopem do położonej przy granicy (50 km) z Afganistanem Quetty zatem z propozycji skorzystaliśmy.

Zapas czasu oraz stan pakistańskich dróg nie pozwolił nam dotrzeć do celu w ciągu jednego dnia. W około jednej trzeciej drogi zaczął zapadać zmrok. Pamietamy to dokładnie gdyż siedzieliśmy wtedy w samochodzie. Nasz kierowca Ahmed został przez nas złapany metodą ''na kciuka". Na kciuka oznacza machanie kciukiem prawej ręki w ruchu prawostronnym przy czym odwrotnie dla ruchu lewostronnego. W Pakistanie funkcjonuje ruch lewostronny.
Zmrok odrazu skojarzył nam się z noclegiem a tym samym jego brakiem. Kierowca nie zostawił nas na pastwę losu i zaproponował nocleg w jego rodzinnej wiosce. Zgodziliśmy się bez wahania gdyż zawsze zgadzamy się bez wahania. Wioska zrobiła na nas niesamowite wrażenie, my na niej również. Zakwaterowano nas w miejscu spełniającym funkcję nie do końca dla nas jasną. Coś w rodzaju wiejskiego domu dla gości. Nie odnaleźliśmy odowiednika w jezyku polskim. Ahmed oprowadził nas po wiosce, przedstawił swojej rodzinie po czym zaproponował haszysz i gin. Jako, że jesteśmy gorliwymi przeciwnikami wszelkich używek poprosiliśmy o sprite do ginu. Dodać tu trzeba, że alkohol w Pakistanie jest zakazany. A istniejące gorzelnie butelkują alkohol na potrzeby innowierców. W tym miejscu dziękujemy Pakistańskiemu Przemysłowi Gorzelniczemu i Piwowarskiemu.
Po wypiciu ginu wybraliśmy się na odbywające się we wiosce wesele. Uczestniczyć w nim mogła jedynie Mucha ze wzgl. na wspomianą już odmienną budowę narządów płciowych. Zatem Pie3k z Sebaką wybrali się na wesele zupełnie niepotrzebnie.
Następnego dnia Ahmed zaprowadził nas do szkoły, być może podstawowej abyśmy zrobili wrażenie na maluchach. Ciężko ocenić kto na kim zrobił większe ale definitywnie wrażeń było od groma.

W atmosferze ziemskiej stanęliśmy spowrotem przy drodze prowadzącej do Quetty. Już po jakimś czasie siedzieliśmy wygodnie w klimatyzowanym VW z kierowcą, który oprócz oddychania nie dawał innych śladów życia. Po wysadzeniu nas w okolicach dworca autobusowego w miejscowości Sukkur zaządał od nas pieniędzy tłumacząc, że jest taksówkarzem. Nic sobie z tego nie zrobiliśmy, odpowiadając, że nic wcześniej o tym nie wspominał i nie zapłacimy ani rupii. Już po chwili otoczył nas tłum pakistańczyków wykrzykujących, że mamy zapłacić bądź nie płacić. Nie zabrakło również policji, która podjęła próbę zażegnania konfliktu. Nie bardzo mogli zrozumieć dlaczego nie mamy zamiaru zapłacić pokaźniej sumy 4 zł skoro jechaliśmy taksówką. Tłumaczyliśmy, że jesteśmy honorowi i nie zapłacimy za taksówkę, która w momencie wsiadania nią nie byłą! Po kilkunastominutowej wymianie zdań kierowca dał za wygraną a my nie daliśmy nic. Policja gorliwie tłumaczyła, że nie możemy w ten sposób podróżować, gdyż w rejonie do którego zmierzamy zdarzały sie porwania turystów i nie pozwolą nam na łapanie stopa co i tak było dla nich czymś niezrozumiałym gdziekolwiek byśmy chcieli to robić. Już po pięciu godzinach spędzonych na posterunku przemili funkcjonariusze wsadzili nas do autobusu. Tak długo wyjaśnialiśmy, iż nie mamy pieniędzy i z tego wzgledu podróżujemy stopem, że postanowili uruchomić pulę biletową.

Cali zadowoleni siedzieliśmy w autobusie, który już po pięciu godzinach miał nas dowieźć do Quetty. Okazało się, że liczba pięć, o której mówili strażnicy prawa nie miała nic wspólnego z długością jazdy. Miała dużo wspólnego z godziną 5 rano, czyli wysiedliśmy po 13 godzinach jazdy. W Quecie czekał już na nas Sohaib, gość ktorego wczesniej odnaleźliśmy na stronie HC. Nie wspominał wcześniej, że z powodu średnich warunków mieszkaniowych zakwateruje nas w hotelu, który oczywiście opłaci. Dobroć ludzka nie zna granic!
W Quecie nareszcie znaleźliśmy czas na zasłużony wypoczynek, nie robiliśmy nic oprócz przechadzek po mieście, zapychaniu się lokalnymi potrawami, czy oglądaniu Bollywoodzkich produkcji. Podziwialiśmy bardzo odmienne twarze mieszkańców Quetty (mieszanka Afgańsko Chińsko Pakistańska). Nasz host Sohaib po skończonej pracy organizował nam alkohol na czarnym rynku alkoholowym, oprowadzał po lokalnych knajpach, w których kurzyliśmy szisze i raczyliśmy się kłebabmi. Leniwie spędzany czas zmierzał ku końcowi. Od ekipy Baszan-Miron otrzymaliśmy sygnał, iż wizy irańskie przylgnęły do stron paszportowych jak prosiaczki do wymion lochy! Hura!

Oznaczało to tyle, że powoli musimy zmierzać ku granicy aby poźniej wspólnie ją przekroczyć. Jako, że jesteśmy dzielni a raczej głupi i lekkomyślni ruszyliśmy w dalszą podróż autostopem. Kraina przez którą przejeżdzaliśmy była pustynią zatem podróżowanie na pace złapanego pick upa było niezwykle rozrywkowe. Na trasie znajdowało się kilka tzw. check pointów, na których stacjonowała policja. W księdzę przekraczacza danego rewiru należało wpisać swoje dane typu imię, nazwisko, numer paszportu i numer wizy. Problem polegał na tym, że paszportów nie posiadaliśmy. Ale nie bójcie się, tacy głupi nie jesteśmy. Zapamiętaliśmy te wszystkie dane! A co więcej zrobiliśmy ksero paszportów. Wpisując dane do księgi w towarzystwie policjanta, który pyta o paszport nie jest łatwe. Naszym wytłumaczniem było, to że paszporty są na pace samochodu w placakach, które nie są lekkie i ciężko by nam było je wydobyć. Łatwowierność również nie zna granic :) Machali ręką w celu oznajmnienia jedź Pan Panie.

Tak oto na pace pick upa dojechaliśmy do Dalbandin. Po raz kolejny ku naszemu zdziwieniu okazało się, że pick up był taksówką a kierowca żąda od nas 12 zł za 350 kilometrową trasę. Wariat, obłąkaniec pomyśleliśmy. Sytuacja z Sukkur powtórzyła się. Czyli schemat sprzeczka - tłum - policja - komisariat. Wszystko skończyło się jak zwykle dobrze. Po dłuższej kłótni zmęczeni podróżą zapłaciliśmy 4 zł zamiast 12 i ugoszczeni na komisariacie poszliśmy spać do jednego z pomieszczeń komisaryjnych.

Rankiem ustawiliśmy się znów jak bułgarskie miłośniczki samochodów ciężarowych i ryszyliśmy ku przygodzie. Wspomnieć tu musimy jak działa autostop w Pakistanie. Stanie przy drodze i machanie kończyną wzmaga tak wielką ciekawość wśród miejscowych, że koniecznie muszą podejść, pogadać tudzież pogapić się. Nie brakuje dobrych rad, głównie typu "nic, nie złąpiecie; nikt się nie zatrzyma; załóż się, że nikt się nie zatrzyma". Na szczęście zawsze byli w błędzie - cali i na czas dotarliśmy do granicy naszych możliwości, gdyż dalej bez paszportów nie mogliśmy kontynuować naszej włóczęgi. Byłą to granica pakistańsko-irańska. W palącym słońcu oczekiwaliśmy Baszana i Mirona.Są! Ceremonia powitalna miała charakter serdeczny!

Brak komentarzy: