piątek, 7 marca 2008

Dalszy ciag innej beczki

Chyba nadszedl juz czas, aby poinformowac Was (szanownych czytelnikow naszego bloga) o czyms bardzo waznym. Po dlugich rozmowach oraz wielu godzinach rozmyslen doszlismy do wniosku, ze dojrzelismy do tej decyzji; a Wy jestescie gotowi na przyjecie tej wiadomosci…a wiec krotko mowiac i nie owijajac w bawelne, z herbacianych pol udalismy sie do Gokarny.
Wiemy, ze ta informacja mogla zszokowac wielu z naszych wielbicieli, a w niektorych przypadkach powodowac torsje , dlatego z gory przepraszamy za nasze kontrowersyjne decyjze.

W chwili gdy dotarlismy do Gokarny okazalo sie, ze faktycznie tam jestesmy. Postanowilismy zakwaterowac sie na plazy o wdziecznej nazwie dawnego, znanego niektorym, sopoockiego klubu “Paradise”. Nasza rajska plaza okazala sie bardzo kameralna i dosc niedostepna. Dotrzec tam mozna jedynie lodzia lub waska sciezka wijaca sie po skalistych zboczach. Na miejscu znajduja sie trzy bambusowe knajpki i kilkanascie chat skleconych z palmowych lisci (w jednej z nich zamieszkalismy). Jeszcze pod koniec ubieglego wieku plaza byla calkowicie dziewicza. Czas w tym urokliwym zakatku spedzilismy zazywajac kapieli slonecznych i morskich, plywajac na sasiednie plaze, patrzac w gwiazdy oraz rozmawiajac z nielicznymi turystami, ktorym udalo sie tam dotrzec.

Po trzech dniach nierobstwa wyruszylismy do swietego miejsca o nazwie Hampi. Podrozowalismy 12 godzin m.in. lodzia, dzipem, autobusem, taksowka i pociagiem. Przed 12 w nocy zawitalismy do uspionego Hampi. Zamieszkalismy u milego pana na dachu, skad rano ukazal nam sie niesamowity widok na 15-wieczne budynki sakralne. Pol dnia podziwialismy swiatynie oraz niesamowity ksiezycowy krajobraz. Druga polowe dnia postaniwilismy spedzic w siodle. Wypozyczylismy wiec rowery w miejscowej wypozyczalni rowerow. Forsownie zapowiadajaca sie wycieczke postanowilismy rozpoczac od maksymalnego nagromadzenia energii. Zatrzymalismy sie wiec w przydroznej knajpce “Waterfalls”. Atmosfera tego miejsca okazala sie na tyle sprzyjajaca, ze zabawilismy tam do wieczora. Tuz po zachodzie slonca oddalismy rowery, ktore tego dnia przebyly okolo 3 km. Wieczor rowniez podporzadkowalismy trybowi dnia – posiadowka w niezwykle rozleniwiajacej knajpie, wsrod poduszek i smakowitych koktajli. Naszym i jednoczesnie jedynym kelnerem byl pan o szatanskiej urodzie. Mocnym akcentem wpisalo sie tego wieczoru hinduskie wesele, ktorego odglosy wywabily nas z lokalu. Arcygibcy tancerze poruszajacy sie w rytm wybijany przez orkiestre przyprawili niektorych o brzuchobole. Po pelnym wrazen dniu wrocilismy do naszej darmowej kwatery na dachu – po raz kolejny naszym sufitem byly planety, gwiazdy i galaktyki (niezmiezona jest glebia kosmosu…).

Caly kolejny dzien postanowilismy maksymalnie wykorzystac na podziwianie okolicznych cudow przyrody i architektury. Kolejno:

- Obserwacja wschodu slonca z polozonej na szczycie gory swiatyni,
- Przechadzka nad wodospad, ktorego zokalizacja przyprawiala o zawrot glowy – krajobraz zywcem z ksiezyca.
- Przejazdzka motoriksza z przystankami na podziwianie. Podziwiane byly ruiny jak i calosci po starozytnych budowlach. Natomiast podziwiajacymy byli: Pie3k, Baszan i Sebaka. Inni, ktorych ksywy tu nie padna raczyli sie kawa (z hin. cafe).
Jedyna powtorka z dniach poprzedniego byla wizyta w knajpce obslugiwanej przez naszego zaprzyjaznionego “szatana”. Po trzech dobach spedzonych wsrod krajobrazu, ktory powraca przed snem po dzis dzien, musielismy zmierzyc sie z przeprawa nad linie brzegowa Indi (plaze Goa). Caly dzien spedzony w autobusie, pociagu oraz kolejnym autobusie odbil sie dosyc wyraznie na Baszanie... a to raczej Baszanowi sie odbijalo, tylko nieco zbyt mocno. Doszlo do zwymiotowania herbata. Baszan jeszcze nie wiedzial o tym, ze jego jedynym widokiem na Goa beda cztery sciany pokoju, a jego jedynym pozywieniem suchary i banany. Nie wiedzial tego rowniez Pie3k, ktory juz nastepnego ranka podzielil los Baszana. Zatem mieli jeszcze siebie, jednak zdolnych jedynie do blyskawicznego wyprozniania, trzesienia sie z zimna podczas upalu oraz do zrozumialego biadolenia. Na szczescie po kilku dniach meki, koledzy wrocili do siebie – wizyta u doktora Miltona przyniosla rezultaty. Diagnoza nosila znamiona zatrucia. Juz nigdy sie nie dowiemy czy jego przyczyna byl zly arbuz, lapczywie pochloniety przez pokrzywdzonych czy cos zupelnie innego, cos tak okropnego, ze nawet nie przychodzi nam do glowy.

Pozostala czesc ekipy nieco lepiej wykorzystala czas spedzony na Goa. Nie unikala wylegiwania sie na plazy, nie jadla jedynie bananow i sucharow, nie stronila od kapieli w morzu i nurkowania w idyllicznym jeziorku. Unikala jednak kontaktow z doktorem Miltonem i jego urocza, acz szalona asystentka.

Po odzyskaniu sil i opanowaniu sytuacji gastralnej przez Baszana i Pie3ka ruszylismy do Mumbaju. Wizyta w tej 17-milionowej aglomeracji byla jednodniowym przystankiem. Skoro czasu bylo niewiele postanowilismy go efektywnie wykorzystac. Nasz dzien wygladal mniej wiecej tak: spacer na bulwar, taxi pod Gate of India (Brama Indii), zakup magic balls (magiczne kulki), taxi do miejskiej pralni (5 tys. pracownikow), spacer po slumsach (niezapomniane wrazenia estetyczno-emocjonalne), taxi do lodziarni na plazy , taxi do kina (ostatni bollywoodzki hit Johaa Akbar – 3,5 h), zwiedzanie miasta z pokladu pietrowego autobusy, jazda przepelniona poza granice mozliwosci kolejka podmiejska, odjazd do Delhi. Nasz przyspieszony ped na polnoc spowodowany byl odlotem Pini ku Europie, ktora dzisiaj o wczesnych godzinach porannych opuscila kontynent azjatycki i nasza mala rodzine wraz z prawie 40-kilowym bagazem (doswiadczen). Moc pozdrowien, usciskow, buziakow i goracych ciasteczek dla Paulinki.

2 komentarze:

Pinia pisze...

Dziękuję Kochani, za wszystko :)

Doleciałam szczęśliwie.
Na śniadanie w samolocie była Veg Masala Dosa i plain Lassi, a na obiad Alu Panir :) bk

A turkmeńska pustynia, Morze Kaspijskie i śnieżny Kaukaz z lotu, że tak powiem, ptaka to normalnie przeprestiż :)))

Ściskam Was mocno i do zobaczenia szybko!

Wasza Pinia

PS. Mały prezencik :)

http://pl.youtube.com/watch?v=wTzTnZYHIk0&feature=related

Unknown pisze...

wesołego jajka i kolorowego kurczaka dla Was, Cwaniaki;-) gdziekolwiek teraz jestescie;-) i tak ogólnie, wszystkiego naj, nie tylko w swieta!
pozdro 659852;-)
wasza jadzka
;***

xx