niedziela, 23 listopada 2008

Bankomaty irańskie są troche szatańskie

Kiedy nasze dwie grupy połączyły się, opuściliśmy Pakistan. Znaleźliśmy się w Iranie. Od razu na granicy naszej żeńskiej koleżance Musze powiedziano, że musi zakrywać głowę chustą. Tak też zrobiła i już do końca pobytu w Iranie nie było nam dane jej oglądać (głowy nie Muchy).

Mucha Magda jako jedyna z grupy miała pracę. Jej 3,5 miesięczny urlop nieubłaganie dobiegał końca. Aby zdążyć za biurko musiała czym prędzej udać się do Polski. W tym celu wykupiła bilet lotniczy z Istambułu do Berlina. By zdążyć na odlot ostatnie 3674 km wyprawy nasza dzielna koleżanka musiała przebyć w ekspresowym tempie w towarzystwie Turka, którego przypadkiem poznaliśmy na granicy. Lot do Berlina odbył się bez przeszkód, jak również bez Muchy na pokładzie - spóźniła się kilka godzin. Podejrzewamy dwie przyczyny spóźnienie - autobus jechał zbyt wolno, lub dystans był zbyt duży. Na szczęście zakupiła drugi bilet i jak to mówią poleciała, do pracy się nie spóźniła.

Koledzy pozostali sami. Z Zahedanu, gdzie pożegnaliśmy Madzie, luksusowym autobusem Volvo udaliśmy się do Yazdu. Można by tu skromnie zażartować, że jechaliśmy drogą doYazdową. Jednak zostawmy żarty na boku, bo w tym miejscu wypadałoby pochwalić IRDP - Irański Rejon Dróg Publicznych - chłopaki odwalili kawał naprawdę dobrej drogi, pochwały należą się również IPKA Irańskiemu Przedsiębiorstwu Komunikacji Autobusowej - autobusowe podróże z wami to prawdziwa przyjemność za psie pieniądze!!! Niskie koszty transportu spowodowane są niewygórowaną ceną produktów ropopochodnych. (31 litrów benzyny kosztuje 651gr, co jak łatwo policzyć daje 21gr za litr, gaz LPG ok 2gr. za litr co jak łatwo policzyć daje 62gr za 31 litrów).

W Yazdzie dopadło nas zaskoczenie. Po licznych próbach wypłacenia środków pieniężnych z bankomatów okazało się że to niemożliwe. Maszyny chciały współpracować jedynie z irańskimi kartami płatniczymi, których dziwnym trafem nie mieliśmy. Okazało się więc, że na pobyt w Iranie przeznaczyć możemy 55 dolarów, bo tyle gotówki posiadaliśmy.

Niezrażeni niezasobnością portfeli zasiedliśmy nieopodal meczetu i zaczęliśmy grać w chińczyka. Los uśmiechnął się do nas już chwilę później. Kiedy graliśmy podszedł do nas żebrak i wyciągnął rękę po jałmużnę. Biedak nie dostał spodziewanej zapomogi, jednak my poczęstowaliśmy się jego chlebem. Sytuację obserwowały dwie młode Iranki. Nieco zawstydzone zaprosiły nas na śniadanie. Propozycję przyjęliśmy z radością. Żołądki napełniliśmy do syta w restauracji przypominającej pałacyk. Dziewczyny pokazały nam miasto, obdarowały cukierkami po czym się rozstaliśmy. W kafejce internetowej poznaliśmy pewnego studenta. Po krótkim zwiedzaniu miasta i zakupie biletów do Teheranu, udaliśmy się do mieszkania młodzieńca w celu spożycia przywiezionej z Pakistanu wódki. Nasz nowy znajomy wyjaśnił nam, że za posiadanie alkoholu grozi w Iranie 80 batów publicznej chłosty i kara więzienia. Podobne kary dosięgnąć mogą śmiałków, którzy zostaną przyłapani na spacerowaniu z dziewczyną nie będącą ich siostrą, żoną czy kuzynką. W celu uniknięcia chłosty dowody rzeczowe wypiliśmy zagryzając daktylami.

Oczekując na pociąg do Teheranu poznaliśmy bardzo sympatycznych młodych ludzi, którzy usłyszawszy naszą smutną historię z bankomatami zakupili nam kanapki, oryginalną Pepsi Colę i obdarowali gotówką równowartości 36 dolarów. Podbudowani faktem, iż nasz budżet został prawie że podwojony z uśmiechem na ustach zasnęliśmy w pociągowych kuszetach. W tym miejscu składamy podziękowania IKP - Irańskim Kolejom Państwowym - łóżka wygodne, łazienki czyste, woda za darmo, a pociągi jeżdżą jak po szynach.

W Teheranie podjęliśmy ostatnie próby wydobycia pieniędzy z naszych kont. W tym celu udaliśmy się do Banku Centralnego, lecz operacja zakończyła się fiaskiem.

Przypadkowo napotkana para, która usiłowała nam pomóc, dzwoniąc do różnych banków, przejęła się naszym losem. Kiedy w końcu daliśmy irańskiemu systemowi bankowemu za wygraną i podziękowaliśmy dobrym ludziom za pomoc, mężczyzna powiedział:
- Przykro nam, że nie mogliśmy pomóc.
- Nic nie szkodzi - skłamaliśmy.
- Ale może pomożemy wam w inny sposób - dodał Irańczyk
- W jaki? - zapytaliśmy udając idiotów.
- Może damy wam jakieś pieniądze? - zapytał Pers w języku angielskim.
- Ok - odpowiedzieliśmy od razu, nawet nie wiemy w jakim języku.
Nasz budżet powiększył się o kolejne 20$.

W centrum Teheranu poznaliśmy miłego człowieka, który zaprosił nas do swego biuro na obiad. Korzystając z biurowego telefonu skontaktowaliśmy się ze studentami z Hospitality Club*, u których mieliśmy zamiar spędzić nocleg. Okazali się to całkiem otwarci na świat inteligentni młodzi ludzie o ciekawym podejściu do panującej w ich kraju religii i polityki. Delikatnie mówiąc nie do końca zgadzali się z panującymi tam doktrynami. Nasz wspólny pobyt w stolicy zaczął się od odwiedzenia NPDA - nielegalnego punktu dystrybucji alkoholu (melina). Następnym punktem programu była wizyta w restauracji typu piceria, co by na pusty żełąd nie pić. Korzystając z wyjazdu rodziców jednego z naszych gospodarzy do Mekki (islamski odpowiednik Częstochowy) zakwaterowaliśmy się w jego mieszkaniu. Wieczór upłynął w miłej atmosferze na rozmowie, oraz na narażaniu ciał wszystkich współbiesiadników na karę chłosty. Następnego dnia odwiedziliśmy typową irańską restaurację, gdzie raczyliśmy się smakiem wykwintnych, tradycyjnych dań. Nielegalny alkohol zastąpiliśmy tam fajką wodną.

Ponieważ ważność naszej tygodniowej wizy, oraz zasobność portfeli nie skłaniały nas do dalszej eksploracji Persji, pożegnaliśmy się z nowymi przyjaciółmi i ruszyliśmy w stronę granicy.

Iran pomimo swoich surowych zasad, zrobił na nas dobre wrażenie. Z naszego krótkiego pobytu w tym wielkim kraju najbardziej w pamięci utkwili nam inteligentni, kulturalni i pomocni ludzie, tanie środki transportu na wysokim poziomie oraz ładne twarze kobiet (więcej nie dane nam było zobaczyć). W porównaniu do Pakistanu Iran to kraj cywilizowany o standardach zachodnich.

c.d.n.

sobota, 22 listopada 2008

Iran foty



Chińczyk - gra planszowa przeznaczona dla dwóch, trzech lub czterech osób. W Polsce gra ta była znana także pod nazwą "Nie irytuj się" lub "Człowieku, nie irytuj się".


...z fundatorkami śniadania...


symetria


na perskim dywanie chlanie


Baszan z chińczykiem (grą planszową) i ekipa


postępuj drogą prostą


czarno to widzę


cały Iran


Teheran


prosty związek chemiczny a tyle radości!


od lewej: Czesław, Czesiek, Czesiek, Czesław


piątek, 21 listopada 2008

Czas rozłąki, pustynia, pola, łąki...

Rozłąka była dla nas niezmiernie bolesna! No moze nie przesadzajmy, wcale nie była bolesna. Troche nas może mdliło ale to pewnie z powodu głodu. Mucha, Pie3k i Sebaka ruszyli ku przygodzie a dokładniej ku stolicy Karachi. Miruś z Baszanem nie ruszyli się nigdzie gdyż uciekł im pociąg, który jak wtedy myśleliśmy uciekł Musze, Pie3kowi i Sebace. Fakt może to dziwne, ale wyobraźcie sobie jak my byliśmy zdziwieni gdy się okazało, że pociąg, który uciekł Musze, Pie3kowi i Sebace nagle przyjechał! Natomiast ten Mirona i Baszana, mający przyjechać za godzine nagle uciekł!

Jako, że podzieliliśmy sie na dwie grupy, zadna ekipa nie miała wpływu na losy tej drugiej. Zatem relacja z tego okresu będzie podwójna, nie wiemy jak Wam to prościej wytłumaczyć ale będą dwie relacje a nie jedna. Jedna była wcześniej gdy byliśmy razem, po rozłące powstały dwie relacje w tym samym czasie. Po spotkaniu i utworzeniu spowrotem jednej ekipy relacja znów przybrała charakter pojedynczej relacji ekipy w komplecie. Jeśli ktoś nie zrozumiał prosimy przeczytać powyższe jeszcze raz a na pewno wszystko się wyjaśni.

Relacja Muchy, Pie3ka i Sebaki

Kilkunastogodzinną podróż do Karachi zakończyliśmy w stolicy. Już po kilku krótszych chwilach zorientowaliśmy się, że nie będzie lekko! Plecaki były już wypchane po brzegi a zakupowe apetyty rosły w miarę szwędania się po bazarach. Pierwsze kroki w Karachi skierowaliśmy do dzielnicy, na której miało się znajdować wiele tanich hoteli. Tak też było, hotel przy hotelu a obok jeszcze jeden i tak do końca świata, ulicy bardziej. Żaden z nich nie spełniał jednak naszych wymagań. Wymagaliśmy aby przyjęto nas na jedną tzw. dobę hotelową. Ku naszemu zdziwieniu okazało się to niemożliwe. Ani jeden z hoteli nie chlubił się pozwoleniem na przyjmowanie cudzoziemców. A że pakistańczykami nie jesteśmy to cudzoziemcami tak. Polecono nam kilka innych hoteli, w których jak zapewniano na pewno nas przyjmą. Były to hotele o dzwięcznych nazwach: Mariott, Sheraton, Pearl Continental, Beach Luxury. Bez chwili wahania zrezygnowaliśmy z dobrych rad miejscowych wujów dobra rada.

Aby przetrwać udaliśmy się do kafejki internetowej w celu uruchomienia strony www. Była to strona organizacji Hospitality Club. Już po kilku telefonach odnaleźliśmy dobroczyńcę, ktory zaoferował nam pokój w swoim domu. Z oferty skorzystaliśmy, tym bardziej, że o nią prosiliśmy. Miły Pan pakistańczyk pokazał nam najważniejszą atrakcję miasta. Celowo piszemy atrakcję gdyż atrakcje jako atrakcja w liczbie mnogiej w Karachi nie występują. Była to czarna plaża w nocy! Czy była czarna z powodu nocy czy z powodu koloru materiału budującego plaże tzw. piasku nie dowiedzieliśmy się. Dane nam było podziwiać ją jedynie w nocy.

Karachi nie miało nam nic do zaoferowania zatem postanowiliśmy zostać tam jeszcze jeden dzień aby to zweryfikować. Wybraliśmy się na oddaloną o kilkadziesiąt km plażę. Tak! Nie była to jednak ta sama cudna czarna plaża, którą podziwialiśmy w Karachi. Owa okazała się kamienną! Stwierdziliśmy jednomyślnie, ze pozostanie tam na noc nie odbije się dobrze na naszych plecach. Choć teraz, po dłuższym zastanowieniu dotarło do nas, że do solidnego odbicia mogło by dojść (żart!).

Sprawa wyglądała tak, iż Pan z Hospitality Club, który nas gościł ostatniej nocy miał dziecko, małe dziecko z żoną swą miał. Dzieci bardzo kochamy dobrze o tym wiecie. Nie chcąc narażać dzieciny na niepotrzebne hałasy, waśnie, spory zaczeliśmy szukać innego dobroczyńcy. Znaleźliśmy go bez trudu. Okazał sie pilotem z całkiem przytulnym domkiem. Nie mieliśmy okazji dłużej z nim pogawędzić, gdyż rano miał lot do Dubaju a nie wiedzieć czemu chciał się przedtem wyspać. Korzystając z okazji, że nasz host posiadał samochód, zaproponował nam, że podwiezie nas na trasę wylotową z miasta w kierunku na północ. Zamierzaliśmy dotrzeć autostopem do położonej przy granicy (50 km) z Afganistanem Quetty zatem z propozycji skorzystaliśmy.

Zapas czasu oraz stan pakistańskich dróg nie pozwolił nam dotrzeć do celu w ciągu jednego dnia. W około jednej trzeciej drogi zaczął zapadać zmrok. Pamietamy to dokładnie gdyż siedzieliśmy wtedy w samochodzie. Nasz kierowca Ahmed został przez nas złapany metodą ''na kciuka". Na kciuka oznacza machanie kciukiem prawej ręki w ruchu prawostronnym przy czym odwrotnie dla ruchu lewostronnego. W Pakistanie funkcjonuje ruch lewostronny.
Zmrok odrazu skojarzył nam się z noclegiem a tym samym jego brakiem. Kierowca nie zostawił nas na pastwę losu i zaproponował nocleg w jego rodzinnej wiosce. Zgodziliśmy się bez wahania gdyż zawsze zgadzamy się bez wahania. Wioska zrobiła na nas niesamowite wrażenie, my na niej również. Zakwaterowano nas w miejscu spełniającym funkcję nie do końca dla nas jasną. Coś w rodzaju wiejskiego domu dla gości. Nie odnaleźliśmy odowiednika w jezyku polskim. Ahmed oprowadził nas po wiosce, przedstawił swojej rodzinie po czym zaproponował haszysz i gin. Jako, że jesteśmy gorliwymi przeciwnikami wszelkich używek poprosiliśmy o sprite do ginu. Dodać tu trzeba, że alkohol w Pakistanie jest zakazany. A istniejące gorzelnie butelkują alkohol na potrzeby innowierców. W tym miejscu dziękujemy Pakistańskiemu Przemysłowi Gorzelniczemu i Piwowarskiemu.
Po wypiciu ginu wybraliśmy się na odbywające się we wiosce wesele. Uczestniczyć w nim mogła jedynie Mucha ze wzgl. na wspomianą już odmienną budowę narządów płciowych. Zatem Pie3k z Sebaką wybrali się na wesele zupełnie niepotrzebnie.
Następnego dnia Ahmed zaprowadził nas do szkoły, być może podstawowej abyśmy zrobili wrażenie na maluchach. Ciężko ocenić kto na kim zrobił większe ale definitywnie wrażeń było od groma.

W atmosferze ziemskiej stanęliśmy spowrotem przy drodze prowadzącej do Quetty. Już po jakimś czasie siedzieliśmy wygodnie w klimatyzowanym VW z kierowcą, który oprócz oddychania nie dawał innych śladów życia. Po wysadzeniu nas w okolicach dworca autobusowego w miejscowości Sukkur zaządał od nas pieniędzy tłumacząc, że jest taksówkarzem. Nic sobie z tego nie zrobiliśmy, odpowiadając, że nic wcześniej o tym nie wspominał i nie zapłacimy ani rupii. Już po chwili otoczył nas tłum pakistańczyków wykrzykujących, że mamy zapłacić bądź nie płacić. Nie zabrakło również policji, która podjęła próbę zażegnania konfliktu. Nie bardzo mogli zrozumieć dlaczego nie mamy zamiaru zapłacić pokaźniej sumy 4 zł skoro jechaliśmy taksówką. Tłumaczyliśmy, że jesteśmy honorowi i nie zapłacimy za taksówkę, która w momencie wsiadania nią nie byłą! Po kilkunastominutowej wymianie zdań kierowca dał za wygraną a my nie daliśmy nic. Policja gorliwie tłumaczyła, że nie możemy w ten sposób podróżować, gdyż w rejonie do którego zmierzamy zdarzały sie porwania turystów i nie pozwolą nam na łapanie stopa co i tak było dla nich czymś niezrozumiałym gdziekolwiek byśmy chcieli to robić. Już po pięciu godzinach spędzonych na posterunku przemili funkcjonariusze wsadzili nas do autobusu. Tak długo wyjaśnialiśmy, iż nie mamy pieniędzy i z tego wzgledu podróżujemy stopem, że postanowili uruchomić pulę biletową.

Cali zadowoleni siedzieliśmy w autobusie, który już po pięciu godzinach miał nas dowieźć do Quetty. Okazało się, że liczba pięć, o której mówili strażnicy prawa nie miała nic wspólnego z długością jazdy. Miała dużo wspólnego z godziną 5 rano, czyli wysiedliśmy po 13 godzinach jazdy. W Quecie czekał już na nas Sohaib, gość ktorego wczesniej odnaleźliśmy na stronie HC. Nie wspominał wcześniej, że z powodu średnich warunków mieszkaniowych zakwateruje nas w hotelu, który oczywiście opłaci. Dobroć ludzka nie zna granic!
W Quecie nareszcie znaleźliśmy czas na zasłużony wypoczynek, nie robiliśmy nic oprócz przechadzek po mieście, zapychaniu się lokalnymi potrawami, czy oglądaniu Bollywoodzkich produkcji. Podziwialiśmy bardzo odmienne twarze mieszkańców Quetty (mieszanka Afgańsko Chińsko Pakistańska). Nasz host Sohaib po skończonej pracy organizował nam alkohol na czarnym rynku alkoholowym, oprowadzał po lokalnych knajpach, w których kurzyliśmy szisze i raczyliśmy się kłebabmi. Leniwie spędzany czas zmierzał ku końcowi. Od ekipy Baszan-Miron otrzymaliśmy sygnał, iż wizy irańskie przylgnęły do stron paszportowych jak prosiaczki do wymion lochy! Hura!

Oznaczało to tyle, że powoli musimy zmierzać ku granicy aby poźniej wspólnie ją przekroczyć. Jako, że jesteśmy dzielni a raczej głupi i lekkomyślni ruszyliśmy w dalszą podróż autostopem. Kraina przez którą przejeżdzaliśmy była pustynią zatem podróżowanie na pace złapanego pick upa było niezwykle rozrywkowe. Na trasie znajdowało się kilka tzw. check pointów, na których stacjonowała policja. W księdzę przekraczacza danego rewiru należało wpisać swoje dane typu imię, nazwisko, numer paszportu i numer wizy. Problem polegał na tym, że paszportów nie posiadaliśmy. Ale nie bójcie się, tacy głupi nie jesteśmy. Zapamiętaliśmy te wszystkie dane! A co więcej zrobiliśmy ksero paszportów. Wpisując dane do księgi w towarzystwie policjanta, który pyta o paszport nie jest łatwe. Naszym wytłumaczniem było, to że paszporty są na pace samochodu w placakach, które nie są lekkie i ciężko by nam było je wydobyć. Łatwowierność również nie zna granic :) Machali ręką w celu oznajmnienia jedź Pan Panie.

Tak oto na pace pick upa dojechaliśmy do Dalbandin. Po raz kolejny ku naszemu zdziwieniu okazało się, że pick up był taksówką a kierowca żąda od nas 12 zł za 350 kilometrową trasę. Wariat, obłąkaniec pomyśleliśmy. Sytuacja z Sukkur powtórzyła się. Czyli schemat sprzeczka - tłum - policja - komisariat. Wszystko skończyło się jak zwykle dobrze. Po dłuższej kłótni zmęczeni podróżą zapłaciliśmy 4 zł zamiast 12 i ugoszczeni na komisariacie poszliśmy spać do jednego z pomieszczeń komisaryjnych.

Rankiem ustawiliśmy się znów jak bułgarskie miłośniczki samochodów ciężarowych i ryszyliśmy ku przygodzie. Wspomnieć tu musimy jak działa autostop w Pakistanie. Stanie przy drodze i machanie kończyną wzmaga tak wielką ciekawość wśród miejscowych, że koniecznie muszą podejść, pogadać tudzież pogapić się. Nie brakuje dobrych rad, głównie typu "nic, nie złąpiecie; nikt się nie zatrzyma; załóż się, że nikt się nie zatrzyma". Na szczęście zawsze byli w błędzie - cali i na czas dotarliśmy do granicy naszych możliwości, gdyż dalej bez paszportów nie mogliśmy kontynuować naszej włóczęgi. Byłą to granica pakistańsko-irańska. W palącym słońcu oczekiwaliśmy Baszana i Mirona.Są! Ceremonia powitalna miała charakter serdeczny!

Czas rozłąki, pustynia, pola, łąki... foty



czarna plaza w Karachi


kamienna plaża wie, ze nigdy nie dorówna w twardości mięśniom Sebaki


niespodziewane spotkanie pakistańskiego autobusu podmiejskie z podróżnikami wielce zdziwionymi

Mucha niby krucha...

pilotażowe mieszkanie

autostop, prędkość maksymalna 40 km/h

Ahmeda brat, Ahmed, Mucha, Pie3k ot takie grono przyjaciół

szkoła i dzieci również


szkoła dzieciom nie równa, dzieci nieco niższe


wyciągamy tabliczki! kartkoweczka! czy jakos tak


zarty dzieci sie trzymaja


dzieci w kratke

coś na zasadzie niebieskiego kapturka


bez wąsa ani rusz!


obchody ku czci Benazir Bhutto


peace


sytuacja nie wymagająca komantarza


orzech by night


okolice Quety


kurzenie sziszy w okolicach piwnicy


"nic nie złapiecie!"


posterunek w formie namiotu


przerwa w podróży pick upem jest zawsze wydarzeniem, na które warto zwrócić uwagę


trasa łazienkowska


niby żuk a jednak gnojarz


sytuacja, w której nic nie jedzie i nic się nie dzieje, tak jakby jej wcale nie było, nie wiem po co to zdjęcie

Pakistan pustynna burza (nie śnieżna)

Minęło 215 dni i nocy odkąd nasze zwinne palce zetknęły się po raz ostatni z klawiaturami, aby wprowadzić was w niesamowity świat przygód następców Indiany Jonesa. Nie było nas przy komputerach, gdyż byliśmy w innych miejscach. Z naszego punktu widzenia nie jesteśmy już w Azji, ale kontynent ten pozostał w naszych sercach.

Kolejna wizyta, w Rawalpindi/Islamabadzie, upłynęła pod znakiem załatwienia spraw urzędowych (przedłużenie wizy pakistańskiej). W związku z tym, że biurokracja pakistańska przypomina tą polską z lat naszego dzieciństwa i wbicie jednej pieczątki zajmuje miejscowym urzędnikom tydzień, postanowiliśmy opuścić nielubianą stolice i udać się na południe w tereny pustynne.
Na kolejowym szlaku, czas leciał jak to w pociągu, recytowaliśmy wiersze, malowaliśmy obrazy, śpiewaliśmy bogobojne pieśni, trzymając się za ręce prowadziliśmy naukowe dysputy, aż nasze światłe umysły odpłynęły powoli w otchłań sennych marzeń. Nasze kolejowe katharsis nie doprowadziło nas niestety do nirwany, lecz do Bahawalpur, gdzie wysiedliśmy.
Był piękny marcowy ranek. Zaspani mieszkańcy przechadzali się pomiędzy stoiskami z aromatycznymi owocami, osiołki leniwie przeżuwały karmę dla osiołków, a słońce waliło jak ja pierdole.
Po krótkiej aczkolwiek męczącej penetracji miasta postanowiliśmy dalszą podróż ku pustyni odłożyć na później. Pobyt w miejscowości nie odznaczyłby się niczym szczególnym, gdyby nie to, że przeżyliśmy tam chwile umiarkowanej grozy... Natkneliśmy sie na burze piaskową, która dopadła nas całkiem nieoczekiwanie. W naszych oczach i innych zakątkach ciała gromadził się kurz, pył i piasek prosto z pustyni. TAK, TAK!!!! Dobrze myślicie - ona dotarła do nas pierwsza! ukazując swą potęge i piaskową moc! Szczęście w nieszczęściu, że hotelowe łazienki wyposażone były w zbawienny NATRYSK! Poza przygodą burzową objadaliśmy się tradycyjnie mandarynkami, podziwialiśmy stada biegających po ulicach osłów, natomiast noc poświeciliśmy na hazardowe gry karciane, gdzie stawką były cytrusy. Z Bahawalpur koleją szynową podążyliśmy do Ahmadpur (miasteczko jakich wiele w Pakistanie, lecz turystów niewielu). Mieszkańcy byli nieco zaskoczeni naszą obecnością. Gdziekolwiek sie ruszaliśmy zawsze towarzyszyła nam grupka ok 20stu osób, która nie odpuszczała nas na krok. Jeden z naszych nowych przyjaciół zaprowadził nas do kafejki internetowej. Nie była to zwykła kafejka. Były tam trudności z dostępem do internetu, w pomieszczeniu grała głośna muzyka, a w ciasnych kabinach pakistańska młodzież z zaciekawieniem oglądała filmy o dość wyraźnym zabarwieniu pornograficznym. Na ekranach komputerów ku naszemu zaskoczeniu pojawiła się pewna niemiecka produkcja, gdzie u boku aktorów rolę odgrywały osły i psy. Było to kino dla naprawdę wąskiego grona publiczności. Oburzeni czym prędzej po godzinie opuściliśmy lokal. Dnia następnego wyruszyliśmy niewielkim pick-upem wraz kilkudziesięcioma osobami i ogromną beczką benzyny w stronę pustyni właściwej.Dojechaliśmy do niewielkiego Derawar, osady położonej wokół zabytkowego fortu. Mieliśmy ogromne szczęście ponieważ trafiliśmy na doroczny festiwal. Należy podkreślić fakt, że w tym miejscu przez resztę roku absolutnie nic się nie dzieje. Naszym przewodnikiem był spotkany przypadkowo fotograf Bilal (jak się później okazało jeden z organizatorów imprezy). Wszystko zaczęło sie od wyścigów wielbłądów, ustawiliśmy się wraz z tłumem gapiów na mecie wyścigu. Wielkie toczące piane z pyska dromadery oraz ich właściciele - bohaterscy jeźdźcy zrobili na nas niesamowite wrażenie. Zwycięzcą był wielbłąd o imieniu جمهوری اسلامی ايران z jeźdźcem العراق synem bohatera licznych legend pana الإمارات العربيّة المتّحدة . Kolejną atrakcją był pokaz tańca wielbłądziego. Kiedy nastała ciemność rozpoczęła się część muzyczna festiwalu. Na scenie pojawiali sie kolejni artyści, widownia liczyła kilka tysięcy osób. Jako goście z dalekiej Polski traktowani byliśmy honorowo, posadzona nas w loży honorowej wraz z vipami. Wielokrotnie byliśmy pozdrawiani ze sceny, a następnie po długiej namowie zatańczyliśmy przed tłumem wiwatującym na naszą cześć. Noc spędziliśmy obok tradycyjnej glinianej chatki, na łóżkach pod gwiazdami, planetami, kometami i innymi ciałami gastralnymi. Pogoda jak to na pustyni +50 stopni w cieniu, dość ciepło znaczy się...wilgotność raczej niska - wysychały nam oczy oraz wszystkie płyny ustrojowe. Było tak sucho, że gdy w ramach eksperymentu wylaliśmy na pustynie litr wody to następnego dnia nie było już po niej śladu (zupełnie jakby wyschła albo gdzieś wsiąkła!). Rankiem przewodnik Bilal zaprowadził nas na start wyścigu pojazdów zwanych motocyklami. Udzieliliśmy kolejnego wywiadu w TV, po czym terenową Toyotą przejechaliśmy się podziwiając okolice. To była nasza ostatnia pustynna aktywność. Pełni wrażeń i piasku wróciliśmy do Ahmadpur.

Wieczorem nadeszła wiekopomna chwila. Nie pisaliśmy o tym wcześniej - jeszcze w zimnych górach Karakorum doszło do najwżniejszego losowania podczas naszej wyprawy. Gra w marynarza wyłoniła dwóch śmiałków (M.Mucha ze wzgl. na odmienną budowę narządów płciowych nie brała udziału w losowaniu), którzy mieli ekstra misje do wykonania, nawiasem mówiąc chodziło o odebranie wizy irańskiej w "uroczym" Islamabadzie. Nieszczęście dopisało Baszanowi i Mironowi. Planowo chłopcy sprawę mieli załatwić w ciągu dwóch może trzech dni. Stało się jednak inaczej "akcja wiza" trwała ponad tydzień. Dla Baszana i Mirka nie były to najciekawsze dni wyprawy. Reszta grupy w postaci Mucha, Pietrzyk, Sebaka czas spędziła w nieco ciekawszych okolicznościach. O losach obu grup w stanie rozłąki napiszemy w osobnych postach.

czwartek, 20 listopada 2008

Foty pustynna burza

Fort Derawar


domek z gliny - w dzień daje odrobinę wytchnienia od spiekoty, po zachodzie słońca nagrzane ściany chronią przed chłodem pustynnej nocy

w niektórych chatach jest tak ciasno, że dzieci wystają przez okna

ku mecie

wielbłądy potrafią osiągnąć prędkość 65km/h

"tatuaże" na pysku to misternie przystrzyżona sierść, delikatna pianka w kącikach ust to oznaka zmęczenia

zwycieżcy

taki wielbłąd, że Mucha siada

Pan Andrzej ze swoim dzielnym dromaderem

sie ma osła, sie ma magnetofon stereo, sie ma akumulator, sie jedzie na imprezę

część muzyczna

na widowni przeważali panowie


hemafrodyta w wirze tanecznych uniesień

start motocyklowego wyścigu pustynnego

przezorni rajdowcy chronią mózgoczaszki chustami

może kolejne mistrzostwa autostopowe Gdańsk - Ahmedpur?

w pakistańskiej TV byliśmy trzy razy

samochód terenowy w terenie

Pie3k na stopa - po chwili zjechali z asfaltu i śmigali 120km/h po piaseczku :)

pickup 30sto osobowy

"chcesz podobać się kobitom - twardy dla nich bądź jak beton, zapuść wąsy, z tyłu grzywę, kwiata kup! poczęstuj piwem!"